Ostatnie wpisy

Błąd: Brak formularza kontaktowego.

Baner promocyjny
Powrót Do Góry
Image Alt

Żarski Dom Kultury

  /  Uniwersytet Trzeciego Wieku   /  Konkurs literacki UTW ŻDK o „Złotą Sowę” rozstrzygnięty

Konkurs literacki UTW ŻDK o „Złotą Sowę” rozstrzygnięty

utw_50e-tomik literacki „A czas jak rzeka płynie…”

utwory nagrodzone w konkursie literackim UTW ŻDK
o „Złotą Sowę”  2015 rok

WYRÓŻNIENIE W KATEGORII „POEZJA”

Joter – Jadwiga Rupieta
Wiersz 1

Bolesna bezradność duszy
zamknięta na klucz,
do której nie ma dostępu
Zgubiony klucz
nie daje się odnaleźć
Po co klucz,
który nie pasuje.
Wystarczy nacisnąć klamkę,
by wpuścić chociaż odrobinę słońca.
Szeroko otwieram oczy ze zdziwienia,
że to co wydało się trudne,
jest takie proste.

Wiersz 2

Dogaduję się ze swoim sercem.
Kompromisu szukam z kręgosłupem.
Wyprowadzam na spacer czerwone krwinki,
by lepiej krążyły,
oddychając świeżym tlenem
i dokarmiając moje fizyczne ja.
Moje duchowe ja cieszy się:
podziwiam zalążki pąków, krzewy w ogrodach,
słoneczne kule forsycji,
wielokwiatowe magnolie,
barwne tulipany.
Wracam do domu zadowolona:
udało się znowu dogadać sercem,
zaprzyjaźnić z bólem,
który przychodzi, kiedy chce.
Oddycham lekko, jest mi ciepło.
Może napiszę nowy wiersz?

Wiersz 3

Patrzysz,
idzie głupota
z wysoko podniesioną głową.
Ona nie uznaje
filozofii życia drugiego człowieka
jednie własną,
która niszczy jak pochodnia
w niewłaściwej dłoni.
Nie pozwól głupocie panować.
Powiedz, Nie.

BRĄZOWA SOWA W KATEGORII POEZJA

WIŚNIA – Alicja Stambulska – Góra

Sen”

Przyszło do mnie lato
Zielone soczyste
Przyszło do mnie lato
Dźwięczne zamaszyste
W ciepłą słodycz lata
Pszczoły grały swojsko
Brzozy szły do nieba
Szeregiem jak wojsko
W rozwianych pałatkach
Zielonością włosów
Muskały zalotnie
Dłonie trwa i wrzosów
W usta ucałowałam
Porę upragnioną
W pół obejmowałam
Zieloność zieloną
Biegałam za słońcem
Upajałam chwilą
Na kwietnej polanie
Zbudziłam się…zimą

Pożegnanie”

Pamięci Mojego ojca

Jeszcze
lekko, leciutko
tchnieniem
unieść się w słońce
z motylem
z ważką
zawirować
akacją zapachnieć
zaszumieć dąbrową
w trelach słowiczych
zatracić
w zielonej bryzie
się schować
a potem
spłynąć deszczem
gołębiem
w okno zapukać
woale mgieł
zaciągnąć
odfrunąć

Oczarowanie”

Oczarowanie sfrunęło po schodach
Skrzydłami oczu zielonych
Objęło postać kwiecistej sukience

I utonęło w źrenicach przeczuciem nieśmiałym
Szarpnęło sercem
A usta zadrżały zdziwionym uśmiechem

Wszystko co dotąd skrywały półcienie
Zatrzepotało
Objęło ramieniem
Skurczem wzruszenia
Słowem bez słowa
Dreszczem pragnienia
Muśnięciem Amora

SREBRNA SOWA

IWA – Halina Borowiec

PERON

Zmierzchało

Ludzie podążali do domów
ona siedziała na dworcowej ławce
nigdzie się nie spieszyła
nikt na nią nie czekał


Jutro tłumy spieszyć będą
na cmentarze w trosce o groby
zmarłych, czy tylko ten jeden
raz w roku pamiętają ?


Późny październikowy wieczór
przedostatni przed 1 listopada
podarował dobrą pogodę
nie zmarznie na ławce


Miauczenie przestraszonego kociaka
odbiło się w sercu zbolałym
spodeczek mleka dla kota
co dla serca gdy tabletka zawodzi


Nie ma spokoju choć dzień mija
przed nią noc niespokojna
nie przyniesie ukojenia
nic nie zmieni będzie pamiętać


Trzeba się ruszyć gdy drętwieją
i marzną ręce nogi
jeszcze chwila kończąca
godziny wyczekiwania na pociąg

Latem 2010”

Lipcowym popołudniem
Leniwe szczekanie psa
Pracowity szczebiot ptaków
Orzeźwiający powiew wiatru
Uspokajający poszum drzew
W ścisłej harmonii

Spokój ciepła
Mocno grzejącego słońca
Sporadyczne krakanie gawrona
Krótkie niecierpliwe wołanie
Lecącego ptaka
Przerywane cienkim przeciągłym
– Ti – ti – ti innego w gęstej koronie drzewa

Symfonia zapachów
Kwitnących kwiatów

Świat ostro podzielony
Na blask i cień
Jaskrawość oślepiona
Półmrok daje ukojenie
Zmęczonym oczom
Senność wlewa się w ciało

DEDYKACJA

Pamięci Janusza Gniatkowskiego”

Janusz Gniatkowski rodem ze Lwowa
Polskę ukochał i tu pochowan.
Żył w Częstochowie, mieszkał w Poraju,
To tu, sam mówił „życie jak w raju”.

Podróż do gwiazd, Paryża, Rzymu
Był też i Wrocław, miłość z dziewczyną
Bolero, walczyk, rumbę śpiewałeś
I ją do tańca w rytm porywałeś.

Kwiat dla Krystyny pachnie latami,
Ty przychodziłeś do Niej z różami.
Zimą na łyżwy Ją zapraszałeś,
O swej miłości wciąż zapewniałeś.

W daleką drogą się wybierałeś,
Gdy tęskniliśmy, dla nas śpiewałeś.
Miłości słowa płyną latami,
Apasjonata” jest ciągle z Nami.

Kochają Ciebie wszystkie kobiety,
Dziś nikt nie śpiewa jak Ty, niestety.
Głos aksamitny pieści nocami,
Radość nam dajesz całymi dniami.

Było, minęło, my pamiętamy,
Twoje piosenki zawsze śpiewamy.
Poraj je sławi Twoim imieniem,
Wciąż tu wracamy mocno stęsknieni.

ZŁOTA SOWA

PRADE – Janina Lenart

Lot do córki”

Wzbijam się w niebo
Ścigam z ptakami
Słońce na wyciągnięcie ręki
Chmury jak lodowe rzeźby
Otaczają mnie dookoła
A może to anioły rozpostarły skrzydła
I niosą za wielką wodę

Tam ramionami obejmuje cząstkę mnie
Którą los rzucił tak daleko
Będziemy się cieszyć każdą chwilą
Tęsknotę zamkniemy na klucz
Otworzymy serca
Wymienimy się zawartością

I chociaż chciało by się tak trwać
To znów…

Wzbije się w niebo
Anioły z rozpostartymi skrzydłami
Będą mnie niosły
Lecz oczy nie widzą ptaków
Słońce swym blaskiem nie mami
Po policzkach płyną łzy
To tęsknota wymknęła się spod klucza
I znów bardzo dokucza.

Zapachy dzieciństwa”

Wspominam dom pełen spokoju i melancholii
Szczelnie otulony kwiatami
Do okien zaglądały kiście bzu i magnolii
Malwy jak dorodne panny w ogrodzie
Prześcigały się w swej urodzie
Szpaler róż – cud natury
Z których później robione były konfitury
No i ogromna lipa jak w Czarnolesie
Nie szczędziła cienia
Zapraszając do chwili wytchnienia
Rzędy wspaniałych winogron
To była kryjówka
Kiedy coś przeskrobałam
Chowałam się w nich jak mrówka
Dalej sad w nim drzew owocowych krocie
Wiśnie jabłka z rumieńcami gruszki
Jak u zawstydzonej dziewuszki
W cieniu tych drzew
Gdzie promienie słońca migotały
Na kocu pod okiem Matki
Sadzałam lalki rozkładałam szmatki
Szyłyśmy ubranka
Czasem rodziła się nowa lalka z gałganka
W pamięci również głęboko została
Kapliczka mała – biała
Na łące zbierałam kwiatki dla Bożej Matki
Najwspanialsze były wieczorne majówki
Gdy kto żyw spieszył wyśpiewywać swe dzięki
Dla Świętej Panienki
Do nieba płynęły pieśni piękne tomy
A księżyc mrugał wielce zadowolony
Tak dzień kolejny, kolejne lata
Los warkocz doznań skrzętnie splatał
Zapachy smaki obrazy z dzieciństwa
Zostaną do końca świata.

Słowo”

Kiedy się słowo wymyka
Jedno
Kolejne
Następne
To jak para z czajnika
Unosi się
Gęstnieje
By opaść kroplami
Myśli
Doznania
Treści

W KATEGORII PROZA – ZŁOTA SOWA

Gwiazda – Halina Małachowska

Moje wigilie z dzieciństwa

Jako dziecko pamiętam tylko jedną choinkę w moim rodzinnym domu. Mogłam mieć wówczas cztery lub pięć lat. Rodzice przyjechali do miasta, przywieźli kilka pudełek pięknych kolorowych bombek i całe kartony wyrobów z karbowanej bibuły: Anioły, Mikołaje, i różne mniejsze laleczki. Dla nas kolorowe sukieneczki z czerwonej i niebieskiej grubej flaneli w różne kratki. Pamiętam też, że na choince wisiały jabłka i długie cukierki. Były też świeczki poprzypinane w metalowych lichtarzykach.

Na drugi rok, już choinki nie było. Za to była wojna rok 1939. Miałam sześć lat. Przyszli Niemcy, zabrali nam z domu mosiężne klamki od drzwi i coś jakby żyrandol czy lampę od sufitu. Mama wówczas zebrała wszystkie bombki choinkowe, nawlekła na sznurek i cały pęk jak żyrandol zawiesiła u sufitu w pokoju. Później pamiętam już tylko pasterkę. Zbierali się młodzi, starzy, dzieci i szli do kościoła na pasterkę. W kościele świeciło się dużo świec z naturalnego wosku i śpiewano kolędy. Była to wielka atrakcja iść nocą w duży mróz i śnieg ze śpiewem kolęd.

Ta przyjemność też krótko trwała. Kościół zamknęli Niemcy i nie wolno było do niego chodzić. Lewą nawę zamurowano i zrobiona tam kostnicę dla umierających ludzi. Był rok 1941, w zamkniętym kościele przyjęłam Pierwszą Komunię Świętą. Mama leżała ciężko chora, chciała przed śmiercią żeby mnie posłać do Komunii. Wynajęła potajemnie katechetkę, żeby mnie nauczyła katechizmu. Mama z Babcią uszyły mi nową sukieneczkę z wojskowego munduru, koloru khaki z bordowym karczkiem. Do kościoła ksiądz nas prowadził po kryjomu tylnymi drzwiami. Wyspowiadał mnie przy konfesjonale, dał mi komunię przy ołtarzu i szybko poszliśmy na plebanię. Tam mnie przepytał, dał obrazek, który później mi zginął. Po pięćdziesięciu latach ten obrazek, zobaczyła moja starsza siostra u sąsiadów, odebrała go i mi przysłała. Jest tam dedykacja dla mnie i data. W czasie wojny w tym kościele byłam jeszcze raz kiedy przywieziono do kostnicy ciało mojego Taty. Tata uległ wypadkowi na budowie przy pracy w majątku u Niemca i zmarł w szpitalu w Sierpcu we wrześniu 1942 roku. Tam całowaliśmy tatę na pożegnanie.

Następną wigilię miałam w 1950 w Kudowie Zdroju. Pracowałam w Czechosłowacji, a mieszkałam w internacie w Polsce. W nowym długim baraku była bardzo duża świetlica, a w drugiej połowie bardzo duża stołówka. Kiedy weszłyśmy na kolację wigilijną, stała tam olbrzymia oświetlona choinka. Stoły nakryte białymi obrusami. Na stołach ciasto drożdżowe z kruszonką, śledzie i coś ale nie pamiętam. Były władze Kudowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. Władze miasta, delegat z Warszawy. Były rozsunięte drzwi do świetlicy i cały czas grała muzyka z płyt.

W tej świetlicy muzyka grała prawie całą dobę, bo i stołówka też tak pracowała. Nas tam było 600 dziewcząt pracujących w Polsce na różne zmiany, dojeżdżających do Czechosłowacji i jeszcze na inne zmiany. Do tego jeszcze dojechały rodziny greckie. Coś się w Grecji wydarzyło i oni przybyli. W tej sytuacji stołówka i świetlica były czynne całą dobę. Kiedy się przyszło to się tańcowało albo jadło.

Skip to content